1000 zł miesięcznie dla każdej osoby na studiach – Lewica wpisała w swój program “powszechny system stypendialny”. Ale diabeł tkwi w szczegółach.
O tysiączłotowe stypendium będzie mógł się ubiegać każdy, kto zaliczy pierwszą sesję i ma nie więcej niż 26 lat. – Kwota została ustalona na podstawie analizy kosztów utrzymania studenta w miastach akademickich – mówi Marcin Kulasek, poseł i sekretarz generalny Nowej Lewicy. Ma być w przyszłości waloryzowana. Koszt to, według szacunków Lewicy, 9-11 mld złotych rocznie.
Skąd taki pomysł? Lewica przekonuje, że podstawowym obowiązkiem studenta jest nauka. Praca na studiach powinna być możliwością, a nie koniecznością. Bo kiedy staje się koniecznością, może obciążać studenta i przekładać się na jakość kształcenia.
Nie do końca wiadomo na razie, jak bardzo powszechny ma być ten “powszechny system stypendialny”. Czy Lewica ma zamiar dać 1000 złotych każdemu studentowi, bez względu na dochód, jakim dysponuje jego rodzina? Słyszymy, że to jeszcze kwestia do dyskusji. Bo nie sposób bez wglądu w dokumenty oszacować rzeczywistego stanu finansów państwa.
Dziś o wysokości stypendiów decydują same uczelnie. W efekcie niektóre szkoły wyższe przyznają bardzo wysokie świadczenia, w innych stypendia są głodowe.
Przepisy określają tylko progi dochodowe, które pozwalają ubiegać się o pomoc. PiS postanowił je ujednolicić, a w przyszłości także powiązać z minimalnym wynagrodzeniem. Od października tego roku stypendium socjalne dostanie każdy student, którego dochód na osobę w rodzinie nie przekracza 1294,40 zł netto miesięcznie (wcześniej w ustawie były widełki). Za rok kwota ta ma – według szacunków Ministerstwa Edukacji i Nauki – wzrosnąć o 21 proc., do 1570,5 zł. Będzie to 45 proc. minimalnej pensji. Wysokość stypendium pozostanie w gestii uczelni.
PiS miał zamiar scentralizować system i wprowadzić ujednolicone stawki stypendialne dla wszystkich uczelni, ale projekt zmian utknął w ministerialnych szufladach.