Niepewny jest los miliardów euro, które Polska miała dostać z Brukseli na odbudowę gospodarki po pandemii. Komisja Europejska zwleka z wypłatą pieniędzy z Funduszu Odbudowy. W podobnej sytuacji, co Polska, znalazły się też Węgry.
Wydawało się, że nic nie może już stanąć na drodze do wielkich pieniędzy, które Polska, tak jak inne kraje unijne, miała dostać z Funduszu Odbudowy. Z puli 750 mld euro nasz kraj ma otrzymać w sumie 23 mld euro dotacji unijnych i 34 mld euro tanich kredytów. Pieniądze miały pomóc w odbudowie naszej gospodarki po pandemii. Warunkiem uruchomienia pierwszych transz tych funduszy jest akceptacja przez Komisję Europejską naszego Krajowego Planu Odbudowy, który polski rząd, jak zresztą inne kraje wspólnoty, przedstawił Brukseli.
KE zatwierdziła już takie plany dla 18 krajów i pieniądze już do nich płyną. Jednak nie do Polski, bo KE zwleka z akceptacją Krajowego Planu Odbudowy. A powód tego jasno wyłożył w miniony czwartek Paolo Gentiloni, komisarz UE ds. gospodarczych.
— Kwestionowanie prymatu prawa unijnego nad krajowym blokuje wypłatę 57 mld euro z funduszu odbudowy — poinformował Paolo Gentiloni, komisarz UE ds. gospodarki.
Co konkretnie miał na myśli unijny urzędnik? Otóż idzie tu o podważenie przez
Trybunał Konstytucyjny środków tymczasowych
Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, nakazujących zamrożenie Izby Dyscyplinarnej. Wprawdzie Izba Dyscyplinarna została częściowo zamrożona, ale Polska nadal nie w pełni podporządkowała się postanowieniom TSUE. Chodzi też o wniosek premiera do TK, w którym kwestionuje zasadę nadrzędności unijnego prawa nad krajowym. TK ma się w tej sprawie wypowiedzieć 22 września. Do tego czasu raczej nie należy się spodziewać jakiegoś
przyspieszenia w sprawie miliardów euro dla Polski.
Jednak po wypowiedzi unijnego komisarza zawrzało, bo po raz pierwszy padły konkretne zarzuty wobec Polski. Do tej pory Bruksela mówiła o konieczności przestrzegania praworządności, ale ogólnie nie wskazywała konkretnych działań, które te zasady naruszają.
„Nikt nie będzie nas pouczał, czym jest demokracja i praworządność, gdyż Polska ma bardzo długą i szlachetną historię walki z wszelkiego rodzaju totalitaryzmami i despotami” — odniósł się na Facebooku premier Mateusz Morawiecki do tych złych dla Polski wieści z Brukseli.
Polska nie jest jedynym krajem, któremu KE wstrzymuje duże granty i tanie pożyczki na odbudowę gospodarki po pandemii. Jak do tej pory nie zaakceptowała też węgierskiego planu odbudowy. Węgrzy mają dostać z Funduszu Odbudowy ok. 7,2 mld euro, ale w formie dotacji.
Co się stanie, jeśli KE dalej będzie wstrzymywać wypłatę Polsce unijnych pieniędzy? Rządem to nie zatrzęsie, ale grozi fiaskiem wielkiego planu modernizacji kraju, który zapowiedziało PiS. A podstawą tych zmian były środki z Funduszu Odbudowy, których nagle może nie być.
Czy rzeczywiście możemy nie dostać tych pieniędzy, czy to tylko cyniczna gra, która od dawna toczy się na linii Warszawa -Bruksela? Komentują parlamentarzyści z Warmii i Mazur.
Bogusława Orzechowska, senator PiS: — Opozycja robi wszystko, żeby te pieniądze do Polski nie trafiły. UE patrzy na różne rzeczy i jeżeli nie ma podstaw prawnych, to pieniądze nie zostaną zablokowane. Choć pewnie w tej sytuacji będzie jakiś poślizg, ale jeśli nawet, to możemy być spokojni o naszą gospodarkę, bo ta sobie poradzi. Mamy do czynienia z odwiecznym grillowaniem Polski i Węgier, od samego początku, kiedy zaczęliśmy mieć swoje zadanie. Dopóki polski rząd „przyklepywał ” wszystkie decyzje i godził się na to, że polska gospodarka powoli będzie przejmowana przez gospodarkę niemiecką czy innych państw zachodnich, to wszystko było w przodku. Jak to się zmieniło, to nagle przestaliśmy się podobać.
Janusz Cichoń, poseł KO: — Słyszymy wypowiedzi europejskich polityków, komisarzy, którzy wskazują na brak instytucji gwarantujących praworządność w Polsce, co powoduje wstrzymanie przepływu środków z Funduszu Odbudowy. I przyznam, że zaczynam coraz poważniej obawiać się o te pieniądze, bo wcześniej te obawy raczej były związane ze sposobem wydania tych środków. Teraz mamy inne podejście. Są formalne zastrzeżenia i pewnie UE będzie chciała wywrzeć większą presję niż to na początku mogło się wydawać. Chodzi tu o zasady, o fundamenty UE. Jeśli Polska tych zasad się nie trzyma, buduje system daleki od demokratycznego państwa prawa, to te reakcje są takie, jak widzimy. Przyznam, że nie spodziewałem się, że będą takie. Nie bardzo rozumiem, po co PiS ta wojna z UE. Chyba że to ma służyć konsolidowaniu własnego elektoratu.
Marcin Kulasek, poseł Lewicy: — W grudniu 2020 roku rząd PiS zgodził się na kierunkową zasadę: pieniądze za praworządność. Polska będzie otrzymywać miliardy z Unii Europejskiej, ale pod warunkiem respektowania minimum wspólnych zasad: rządów prawa i praw człowieka. Jak widać, PiS ma z tym problem. W efekcie Polki i Polacy czekają na pieniądze z Unii dłużej od większości Europejczyków. Pieniądze jednak nie przepadną. Liczę, że rząd premiera Morawieckiego pójdzie po rozum do głowy i zgodzi się na przestrzeganie zasad rządów prawa i praw człowieka. Tutaj potrzeba minimum odwagi, aby przeciwstawić się antyeuropejskiemu ministrowi Ziobrze. Co jeśli tej odwagi Morawieckiemu zabraknie? Pieniądze poczekają na nowy, demokratyczny rząd, który zostanie powołany w wyniku wyborów. Trudno sobie wyobrazić, aby ekipa PiS utrzymała się po czymś takim u władzy.
Urszula Pasławska, posłanka PSL: — Na razie pieniądze zostały wstrzymane. PiS, ratyfikując unijną umowę, zgodziło się na przestrzeganie zasad praworządności, które znalazły się w dokumencie. Ponadto płynęły sygnały ostrzegawcze, takim był brak w lipcu decyzji w sprawie akceptacji naszego KPO. Dziwię się PiS, bo ich cała strategia rozwoju, inwestycje, oparte są na KPO. Jest to podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Przyszłość PiS, ale też Polski w dużej mierze zależy od tych środków. Dlatego PiS powinno dostosować się do reguł panujących w UE, skoro ratyfikowało umowę o planie odbudowy.
Andrzej Mielnicki